12.11.14

Dobry tłuszcz nie jest zły, czyli zapraszamy na warsztaty!

Po długiej przerwie zapraszamy na kolejne spotkanie z cyklu "intuicja i odżywianie". Tym razem skupimy się na tłuszczach i ich roli w naszym żywieniu i zdrowiu. Zapraszamy wszystkich, którzy boją się je jeść lub mają wątpliwości, które z nich są zdrowe i które wybierać do gotowania, jak również wszystkich, którzy chcą lepiej zadbać o swoje zdrowie za pomocą codziennego odżywiania nie rezygnując z dobrego smaku i czerpania radości z jedzenia. 



Na spotkaniu omówimy tematy takie jak:

- rola tłuszczów - które są nam potrzebne?
- rodzaje tłuszczów i nasze zapotrzebowanie - omega-3 vs omega-6, kwasy wielonienasycone vs nasycone
- stabilność tłuszczów - na których smażyć, które jeść na zimno?
- cholesterol - czy trzeba się go bać?
- metody pozyskiwania - tłuszcze niskoprzetworzone, rafinowane, trans
- żywienie i intuicja - co oznacza apetyt na tłuszcze?

Porozmawiamy o faktach i hipotezach, poruszymy tematy ignorowane przez media, a czasem znajdziemy się w opozycji do obecnie dostępnej w Polsce wiedzy na temat żywienia. Rozprawimy się ze stereotypami i lękami dotyczącymi tłuszczów i zastanowimy się, czy możliwe jest zdrowe i przede wszystkim smaczne odżywianie bez wielkich wyrzeczeń i nieustannej kontroli diety.

Kiedy? 18.11 g. 18:30
Gdzie? Kawiarnia Fawory, Ul. Mickiewicza 21
Za ile? Płacisz ile możesz i czujesz
Link do wydarzenia: https://www.facebook.com/events/308729672655016/?ref_newsfeed_story_type=regular&source=1
Zapraszamy!

29.8.14

Galaretka, która leczy

Słyszę ostatnio coraz więcej o jedzeniu mięsa "nose to tail", czyli korzystaniu ze wszystkich części zwierzęcia, a nie tylko chudej tkanki mięśniowej. Nieśmiało pojawiają się przepisy na mniej popularne części jak ogon, czy podroby. Bardzo mnie ta moda cieszy z wielu powodów. Po pierwsze ze względu na fakt, że nic się nie marnuje i skoro poświęcamy zwierzę, niech każda cenna część będzie jak najlepiej wykorzystana. Druga istotna sprawa, to kwestie zdrowotne, bowiem każda część zawiera bardzo przydatne z perspektywy naszego organizmu substancje odżywcze. 



Podróżując po tak zwanych "mniej rozwiniętych" krajach, gdzie nie zaniknęły jeszcze stare zwyczaje, z ciekawością obserwuję, jak popularne jest użycie kości na zupy, podrobów, kończyn i głów, krwi, żółci i każdego innego zwierzęcego elementu. Wcale nie wynika to tylko z biedy. Ostatnio w podróży po Azji usłyszałam kilka razy, że chude mięso jest po prostu najmniej smaczne i często mając do wyboru którąkolwiek część pieczeni, żaden Azjata nie wybierze chudej piersi. Czemu więc my tak zdecydowanie ją preferujemy? Jak doszło do tego, że wszystko oprócz relatywnie ubogiej w składniki odżywcze chudej tkanki mięśniowej jest dla wielu tematem tabu? Czy to przez oddalenie się od źródeł naszego pożywienia? Czy chodzi o tłuszcze zwierzęce i wroga publicznego, cholesterol, który doczekał się już w wielu środowiskach rehabilitacji? Czy o źle rozumiane odchudzanie? Ciężko jest to zrozumieć, biorąc pod uwagę niepodważalną wysoką zawartość składników odżywczych w pomijanych częściach zwierzęcych. Przykładów jest tak wiele, że trudno je wymieniać. Tłuszcz potrzebny jest nam do przyswajania witamin i produkcji żółci, a więc trawienia. Cholesterol jest strukturalnym składnikiem każdej komórki i powstają z niego hormony płciowe. Wątróbka to prawdziwe bogactwo m.in. niezwykle cennych witamin rozpuszczalnych w tłuszczach. Wywar z kości i chrząstek zawiera chociażby minerały, żelatynę doskonale leczącą przewód pokarmowy, chondroitynę i glukozaminę - redukujące ból stawów i zapalenie - które wolimy spożywać w kapsułkach. I tak dalej.

Poszczególne części zwierzęcia mają też różny skład aminokwasowy. W tkance mięśniowej przeważa metionina, a w kościach i tkance łącznej glicyna. Tak się składa, że glicyna bierze udział w regulacji procesu zapalnego, więc istnieje możliwość, że zmniejszenie w naszej diecie udziału glicyny na rzecz metioniny, może mieć wpływ na wzmożone występowanie stanów zapalnych, które biorą udział w powstawaniu wielu współczesnych chorób. Może zatem rozwiązaniem na naszą korzyść jest nie tyle rezygnacja z produktów zwierzęcych, a zmniejszenie spożycia mięsa na rzecz innych części, chociażby wywarów z kości? Coś na ten temat mogliby pewnie powiedzieć Azjaci, którzy często zaczynają dzień od zupy. 

Dla tych, którzy na zupę nie mają ochoty, istnieją inne smaczne pomysły na zmianę aminokwasowch proporcji. Niektóre z nich mogą być nawet słodkim deserem, na przykład owocową galaretką! Tak, z żelatyny, której wiele osób bardzo się brzydzi. Żelatyna powstaje ze zwierzęcego kolagenu (który również wolimy zjadać w kapsułkach) i jest najlepszym źródłem glicyny. Jeśli macie wątpliwości co do jej pochodzenia, kupujcie wersję ekologiczną. Do przygotowania tego deseru potrzebny jest też gęsty sok własnej roboty lub ze sklepu (dostępne są już naturalne wersje bez dodatków i syropu glukozowo-fruktozowego, np. firmy Białuty), drobne owoce oraz ulubiona substancja słodząca. Sok mieszamy z żelatyną i przygotowujemy galaretkę według instrukcji na opakowaniu. Ja używałam sproszkowanej żelatyny, dodając ok 7 łyżeczek na niecały litr domowego soku porzeczkowego. Wymieszałam i odstawiłam na pół godziny. Potem zmieszałam ponownie i zagotowałam. Dodałam nierafinowany cukier, odstawiłam do ostygnięcia i przelałam do foremek w postaci plastikowych pudełeczek. Wstawiłam do lodówki i kiedy galaretka zaczęła tężeć dodałam jeżyny i maliny. Zostawiłam na noc. Słodko-kwaśne kwadraciki zajadam jako przekąskę, można też zrobić ciasto z galaretką. Smacznego!
























---
Obrazek pochodzi ze strony: http://www.timeout.com/newyork/food-drink/snout-to-tail-bbq-pork-barbecue-pig-dishes-in-nyc

16.7.14

Dobre i proste: lody!!!

Nie jestem wielką fanką słodyczy, ale kocham lody! Te w sklepie mają często imponującą listę składników, a domowe wymagają posiadania specjalnej maszyny... tak przynajmniej myślałam jeszcze dwa lata temu, dopóki nie odkryłam tej genialnie prostej metody: 

mrożone banany + orzechy

Choć do lodów można wykorzystać różne orzechy, ja przygotowuję je z moimi ulubionymi fistaszkami. Nie wiem czy wiecie, że orzeszki ziemne to tak naprawdę nie orzechy, a niesamowicie odżywcze rośliny strączkowe. Zawierają dużo białka, bardzo szczodrą ilość antyoksydantów, masę witamin (szczególnie niacyny), są też dobrym źródłem magnezu. W połączeniu z bananami robi się z lodów całkiem porządny posiłek, żadne puste kalorie!

Jeśli jeszcze ich nie próbowaliście, a macie blender lub inne porządne urządzenie miksujące, koniecznie bierzcie się do roboty. Niech słowo robota Was nie przeraża, bo to jeden z najprostszych przepisów na ziemi.






Lody bananowe z masłem orzechowym:

Składniki:
  • 3 bardzo dojrzałe banany (z czarnymi kropkami)
  • puszka prażonych orzeszków ziemnych bez soli lub 3 łyżki masła orzechowego

Wykonanie: 

Banany pokrojone w plasterki wkładamy do zamrażarki. Mrożone banany (ja wyjmuję je zanim zmrożą się całkiem "na kość") miksujemy z orzeszkami lub z masłem orzechowym. Ja zdecydowanie preferuję wersję z orzeszkami, mniej gładką i chrupiącą. Gotowe! Jakie by nie wyszło, zawsze jest dobre!

Ten przepis jest punktem wyjścia do eksperymentów. Zmieniajcie proporcje i stopień zmiksowania według własnych upodobań, użyjcie innych podprażonych orzechów, dodajcie zmiksowane lub świeże owoce, kakao, przyprawy albo może sos czekoladowy? 

W upał nie ma się co przemęczać - jedzcie lody na lunch, kto nam zabroni?!

26.6.14

Eating kills

W Warszawie króluje weganizm. Jeszcze nie tak dawno promowany tylko przez środowiska solidaryzujące się ze zwierzętami, kojarzący się smakoszom się z sojowymi podróbami o wątpliwych walorach smakowych, łączył przede wszystkim młodych i zbuntowanych. Mamy i babcie drżały przed widmem anemii i niedożywienia pociechy. Nagle wszedł na salony, nie tylko jako najbardziej etyczna ale też i najzdrowsza dieta. Szybko okazało się, że zbyt duża ilość białka jest rakotwórcza, że mięso i nabiał "zaflegmiają" organizm, a lekarstwem na całe zło jest jaglanka i zielone szejki. Na pomoc przyszła literatura i każdemu wątpiącemu można było w końcu podsunąć pod nos "Nowoczesne zasady odżywiania" Campbella i na zawsze uciszyć powtarzane z automatu pytania o niedobory. Praktycznie z dnia na dzień miłośnicy kuchni roślinnej mogli odetchnąć od namaczania w domu pestek na mleko, czy lepienia kotletów z ciecierzycy, ruszając do świeżo otwartych restauracji i burgerowni. W telewizji śniadaniowej piękne kobiety przekonują niedowiarków, że może być smacznie, zdrowo i kolorowo. Ze żyją i mają się dobrze. Znalazło się też miejsce dla bardziej radykalnych, witariańskich odłamów, które nawet zimą preferują surowiznę. I co dalej?

No właśnie, co dalej? Żyli długo i szczęśliwie? Wydawałoby się, że zdrowa dieta z modą ma niewiele wspólnego, chodzi przecież o zdrowie. Przypadek USA, za którym cały czas gonimy, ale ciągle jeszcze nie dościgamy, pokazuje, że kiedy modna dieta zagości już pod strzechą wielu Kowalskich, przychodzi czas na zmianę. Czas na zmianę również dla tych, którym dieta nie podeszła, a może nawet zaszkodziła. I jak to z modą bywa, poszło w stronę przeciwną. Fantastycznie obrazują te przemiany okładki amerykańskiego TIME'a, z roku 1984 i 2014.



W czasie kiedy u nas zaleceniem niektórych internistów dla osób chorych na serce bywa wciąż rezygnacja z masła na rzecz margaryny plus obarczone licznymi skutkami ubocznymi statyny, Amerykanie stwierdzili, że przyczyną chorób naczyniowych nie jest cholesterol, który przecież powstaje też w naszym organizmie, ale utleniacze i stan zapalny, wywoływany chociażby przez tłuszcze trans roślinnego pochodzenia. Zanim jednak wieści sięgnęły popularnych mediów, szeregi Amerykanów już przerzuciło się na diety whole foods, zajadając się mięsem, mlekiem, masłem i smalcem. Niektórzy stwierdzili, że można już wszystko, byleby było niepasteryzowane, wypasane na trawie, ekologiczne. Nawet europejscy hipsterzy zamieniają strączki na podroby. Jednak człowiek przyzwyczajony do walki o zdrowie i nieco niepewny w nowym systemie odżywiania zastanawia się - skoro to wszystko jednak zdrowe, to co jest wrogiem? Ja ustrzec się przed chorobą? Bo jakiś wróg musi być, skoro nadal chorujemy i umieramy? Jest, to on, cukier! Skoro nie białko i okryte nową sławą tłuszcze, to musi być to, co jedliśmy przed chwilą, czyli węglowodany! To przecież nie tylko biały cukier, zwany śmiercią na talerzu, ale także zboża i ziemniaki! No przecież człowiek pierwotny jadł tylko mięcho i roślinki! Kalorie już się nie liczą, niech żyje indeks glikemiczny! Ten kto szybciej uwolni cukier do systemu (oczywiście w opcji doświadczalnej, bo czy ktoś je sam suchy makaron albo ziemniaki?) ten sprawcą wszelkiego zła! Pełne zboża też są złe, bo kwas fitynowy okrada nas z minerałów, a nadmiar błonnika podrażnia żołądek i jelita. Nie wspominając już o tym, że gluten to cichy zabójca, ale to chyba wszyscy już wiemy, right?


Więc, co dalej? Długo się tak nie da, bo jajecznica na maśle i bekonie bez chlebka oraz stek z wypasanego na łące bizona z sałatą, po roku przestają już "wchodzić". Człowiek śni o chlebie i cieście, a z węglowodanów należą mu się tylko jagódki. W Stanach rodzi się więc nowy trend, którego jednym z prowodyrów jest zwykły człowiek, Matt Stone, który przez siedem lat studiował żywienie szukając dla siebie idealnej diety, będąc coraz bardziej.. chorym. Po latach nauki i syntezy informacji doszedł do wniosku, że żeby być zdrowym, trzeba jeść wszystko i dużo! Dlaczego? Ponieważ restrykcja pokarmów stężonych kalorycznie, jak również wykluczenie węglowodanów to najlepszy sposób na obniżenie metabolizmu! Organizm odkłada co może, tarczyca idzie spać, nadnercza szaleją ze stresu, bo gdzie jest cukieeeer? Przecież dla mózgu chwila bez glukozy równa się śmierci, a korzystanie głównie z procesu glukoneogenezy, czyli wytwarzania jej z aminokwasów, okazuje się być słabo wydajne i stresujące dla organizmu. Jak się uratować? Autor "Diet Recovery" podpowiada: na początek przestańcie pić tyle wody, a zacznijcie jeść sól i cukier, lody i fastfood! Duża gęstość tych pokarmów, czyli duża zawartość kalorii w posiłku, rozrusza uśpiony metabolizm, rozgrzeje zlodowaciałe dłonie i stopy i przywróci do życia ofiarę diety. Czyli, wracamy do punktu wyjścia.

Czego uczy nas powyższa historia? Czy tego, że jedzenie nie ma znaczenia? Czy tego, że nie musimy już o siebie dbać? Niektórzy zapewne potraktują to właśnie w ten sposób, ja jednak chciałam zwrócić uwagę na inna rzecz. WSZYSCY MAJĄ RACJĘ.

Tak, nadmiar białka może być bardzo szkodliwy dla organizmu, jak i jego niedobór. Ale co to znaczy nadmiar? Czy to taka sama ilość dla osoby w ciąży, po operacji, dorastającego dziecka i staruszka?

Tak, szejk z jarmużem ma mnóstwo antyoksydantów i substancji odżywczych, ale także goitrogeny hamujące pracę tarczycy. Dieta oparta na koktajlach może wychładzać organizm i powodować niedobory witamin rozpuszczalnych w tłuszczach oraz białka, również niezbędnego do detoksyfikacji.

Tak, cholesterol może zapychać Ci naczynia, ale może nie dlatego, że jesz masło, tylko dlatego, że gdy żywisz się śmieciami i żyjesz w stresie, wolne rodniki będą uszkadzać ich ścianki, a coś musi je łatać.

Tak, fast foody i słodycze są w większości pustymi kaloriami, regularne ich spożywanie spowoduje niedobory i stany zapalne dzięki chociażby tłuszczom trans. Jednak stojąc w zimowy dzień na przystanku, ważniejsze jest aby coś zjeść i dostarczyć organizmowi jak najwięcej kalorii, a nie zielonego soku.

Tak, skoncentrowane węglowodany mogą skokowo podwyższać poziom cukru, ale można je zrównoważyć w posiłku białkiem lub tłuszczem.

Tak, istnieje celiakia, można się też na gluten uwrażliwić, ale jest wiele osób, które jedzą go bez żadnych uszczerbków na zdrowiu.

Tak, żywienie się sałatkami i słupkami marchewki może zabić nasz metabolizm, ale w ciepły dzień, u osoby z normalną przemianą materii może to być idealny, lekki posiłek.

Tak, mięso może szkodzić na słaby żołądek, nabiał i cukier zatkać zatoki, surowe pokarmy zamieniać Cię w kostkę lodu. Jedzenie może zabić! Jest też niezbędne do życia.

Każdy z nas dąży do jasnych, prostych rozwiązań. Dlatego na świecie istnieje wiele diet. Ale wniosek może wielu rozczarować: jedno, uniwersalne dla wszystkich rozwiązanie nie istnieje. Obiecuję, możecie już przestać szukać. Celem jest zatrzymać się i nawiązać dialog, a nie walkę z organizmem, poznać jego słabe strony. Zdobycze nauki są cenne, tak samo jak odczucia, bo pozwalają nam dokładniej zrozumieć nasze problemy i lepiej służyć swojemu towarzyszowi - ciału. Nie możemy wyciągać ostatecznych wniosków o tym, co jest najlepsze dla człowieka, jedynie na podstawie kilku badań naukowych. Jest niezliczona ilość nierzetelnych badań i takich, które się nie sprawdziły. Moim zdaniem, najlepsza dieta obroni się sama i nie potrzebuje adwokatów. Dobrze się czujesz, masz zdrowe zęby, skórę, paznokcie, niezłe trawienie, stabilny poziom energii, jesteś wolna/y od przewlekłego bólu? Gratulacje. Nie jest tak idealnie? Staraj się wsłuchać i zrozumieć, to nie są bajki, w końcu się udaje. Nie wszystko można zmienić dietą, tak samo ważne są inne elementy stylu życia. Nie każde ograniczenie da się zlikwidować, ale zawsze można sobie pomóc. Warto przyglądać się też tradycji i starym systemom medycznym, które pokazują, że każdy pokarm w określony sposób wpływa na organizm i zmieniając proporcje w diecie można ulżyć sobie w dolegliwościach. Powyżej opisane skrajności dają nam jednak pojęcie o obszarze, w którym się poruszamy i z tych doświadczeń możemy korzystać. Jeden z nas może potrzebować mniej mięsa, drugi węglowodanów, trzeci surowizny, czwarty dań gotowanych. Właśnie na zmianie proporcji, a nie na wykluczaniu warto się skupić. Za to wszystko cenię tradycyjną medycynę chińską. Ale o tym następnym razem.

---
Okładki TIME pochodzą ze strony http://www.christopherjamesclark.com/blog/wp-content/uploads/2014/06/time-covers.jpg, a zdjęcie Ryana z fanpejdżu Paleohacks.com

17.5.14

W obronie ziemniaka

Autorytety żywieniowe grzmią: "ziemniak zły!" Podstawa polskiej diety, bohater, który przeprowadził nas kiedyś przez lata biedy, stał się narodowym wrogiem. Wartość ziemniaka zrównano z jego wysokim indeksem glikemicznym, ogłaszając, że nie jest on warzywem, tylko bezwartościowym zapychaczem, czystym węglowodanem uruchamiającym cukrowe alarmy w organizmie. W świecie, w którym wartość danego pokarmu przelicza się na wybrany element - kalorie, indeks glikemiczny lub zawartość danej witaminy - czuję potrzebę protestu i obrony tej spychanej w niebyt jadalnej bulwy.

Wszystkim tym, którzy uważają ziemniaka za wielkie zero, chciałam zwrócić uwagę na to, że:
- Po pierwsze, mimo iż nie znajdziecie kartofla wśród wymiataczy żywnościowych tabelek, to jednak  zawiera sporo witamin i minerałów oraz błonnik. Jest dobrym źródłem witaminy C, której chociaż połowę zachowa po przyrządzeniu, jeśli zjemy go od razu. Zawiera też co nieco żelaza, niacyny, witaminy B6, kwasu foliowego, potasu, manganu, jodu, beta-karotenu (im bardziej żółty tym więcej) i innych składników odżywczych, a do tego posiada całkiem niezłe moce antyoksydacyjne.
- Po drugie, nie można porównywać ziemniaka do białej mąki, bo jest on jednak, szczególnie ze skórką, pokarmem całym i nierafinowanym, w przeciwieństwie do zmielonej i pozbawionej okryw i zarodków mąki.
- Po trzecie, wysoki indeks glikemiczny ziemniaka można łatwo zrównoważyć. Przecież tradycyjnie nie jemy ziemniaków saute, tylko na przykład z masłem lub śmietaną. Dodatek tłuszczu spowoduje powolne i bardziej równomierne uwalnianie węglowodanów i zapewni poczucie sytości na dłużej, a do tego umożliwi przyswojenie beta-karotenu.

Dziś postanowiłam uczcić ziemniaka w daniu, gdzie gra pierwsze skrzypce: zapiekance ziemniaczanej. Istnieje milion wersji takiej zapiekanki i ja też przyrządzam ją różnie, w zależności od tego, co akurat znajdę w lodówce.  Ta wersja wyszła naprawdę dobra i nie zawiera mleka, śmietany,  ani skandalicznych ilości masła, więc mogą odważyć się na nią nawet ci, u których słowo "cholesterol" powoduje ciarki na całym ciele. Nie użyłam też roztrzepanych jajek, dzięki którym zapiekanka byłaby bardziej zwarta, gdyż nie miałam na nie ochoty.

Żeby danie było szybkie i proste, konieczne jest użycie dowolnego urządzenia produkującego cienkie plasterki, inaczej krojenie w taki sposób ziemniaków może być bardzo uciążliwe. Pokrojony kartofel szybciej się upiecze i będziemy mogli odpuścić sobie wcześniejsze gotowanie. Potraktujcie ten przepis jako bazę do eksperymentów. Z podanej, orientacyjnej ilości otrzymałam wypełnione do połowy wysokości naczynie żaroodporne, spokojnie można więc zwiększyć ilość składników o 50%.

Prosta zapiekanka ziemniaczana

Składniki:
  • ok 8 dużych ziemniaków
  • ok 8 dużych pieczarek
  • 1 duża cebula
  • 3 ząbki czosnku 
  • 5-6 płaskich łyżek masła klarowanego (ewentualnie zwykłego masła)
  • ok 100 g sera twardego dojrzewającego, który można pokruszyć (ewentualnie utaty parmezan)
  • zioła prowansalskie
  • sól i pieprz

Wykonanie:

1. Ziemniaki obieramy (jeśli są ekologiczne może zostawić je w mundurkach) i kroimy na cienkie plasterki. Potrzebujemy dużej miski, w której delikatnie mieszamy je z 4 łyżkami roztopionego masła, porządną ilości soli i pieprzu, dużą szczyptą ziół prowansalskich oraz odrobiną wody. 
2. W drugiej misce mieszamy podobnie pokrojone w cienkie plasterki pieczarki i cebulę wraz z posiekanym lub wyciśniętym czosnkiem i solą. 
3. Lekko natłuszczamy dno naczynia żaroodpornego i układamy warstwę ziemniaków, na nią warstwę pieczarek z cebulą i kruszymy trochę sera. Powtarzamy proces dwukrotnie. Na wierzch kładziemy ostatnią czwartą warstwę ziemniaków i rozprowadzamy resztę masła i sera.
4. Pieczemy pod przykryciem w średniej temperaturze. Dodatek niewielkiej ilości wody powinien ułatwić gotowanie ziemniaków. Sprawdzamy zapiekankę próbując zewnętrznego plasterka. Jeśli jest prawie gotowy, odkrywamy naczynie i pieczemy jeszcze chwilę aż płyn nieco odparuje, a wierzch nabierze rumieńców. 




Zapiekankę podałam z prostą sałatą skropioną oliwą, sokiem z cytryny i posypaną solą i pieprzem. Potrawa może nie jest wizualną królową balu, ale zajadaliśmy się nią bez opamiętania. Ziemniaku, lubię Cię.

24.4.14

It's alive!

Lekkie obyczaje wracają po długiej przerwie! W międzyczasie dużo się działo, były wesela i kryzysy, pożegnania i powitania, czas poszukiwania i zbierania sił. Była półroczna wędrówka po Azji i powót do domu. Witajcie ponownie!

8.6.13

Zapraszamy na drugi wykład: Intuicja i odżywianie. Sygnały z organizmu a zapotrzebowanie na składniki odżywcze.

Zapraszamy serdecznie na drugi z serii wykładów na temat intuicji w odżywianiu. Naszym celem jest zaopatrzenie zainteresowanych w podstawową wiedzę i narzędzia umożliwiające codzienne podejmowanie mądrych wyborów żywieniowych z uwzględnieniem sygnałów płynących z organizmu. 
Staramy się uświadomić uczestnikom wykładów, że głód, zachcianki, czy tak zwany gust to często sposoby organizmu na komunikowanie swoich potrzeb. Sygnały te jednak ciężko jest zidentyfikować lub rozróżnić te, których zaspokojenie będzie dla nas korzystne.
Podczas pierwszego spotkania skupiliśmy się na rozróżnieniu produktów nieprzetworzonych i przetworzonych, oraz ich wpływu na intuicję. Tematem bieżącego spotkania będzie zapotrzebowanie na konkretne składniki odżywcze i próba zrozumienia sygnałów świadczących o ich niedoborach lub nieodpowiednich proporcjach. Będziemy poruszać tematy często ignorowane przez media, chwilami znajdziemy się w opozycji do obecnie dostępnej w Polsce wiedzy na temat żywienia, która nie daje odpowiedzi na wiele aktualnych problemów zdrowotnych.

Podczas spotkania poruszymy takie tematy jak:
- rola białek, węglowodanów i tłuszczów; jakie są ich odpowiednie proporcje i związane z nimi problemy i mity
- kiedy intuicja działa na naszą korzyść
- problemy związane z popularnymi dietami
- najczęściej występujące niedobory witamin i składników mineralnych i sygnały ich występowania
- analiza popularnych problemów zdrowotnych w kontekście niedoborów różnych składników odżywczych
- przyczyny apetytu na cukier i sól
- stres i jego wpływ na zdrowie oraz zapotrzebowanie składników odżywczych
- suplementy – ważne uzupełnienie diety, czy niepotrzebny wydatek?

Zapraszamy wszystkich, którzy chcą zwiększyć swoją świadomość na temat odżywiania, lepiej zadbać o swoje ciało, lub czują, że ich obecny sposób odżywiania nie spełnia wszystkich potrzeb organizmu.

Termin: 12.06 godz. 19:00

Miejsce: Kawiarnia Fawory (facebook.com/kawiarniafawory), ul. Mickiewicz 21, Warszawa

FB: https://www.facebook.com/events/554149974628058/

Koszt: 15 zł